Mława Life marzec 2018

Skarb Wyobraźni Joanna Racewicz

Joanna Rodowicz to artystka działająca na wielu płaszczyznach. 20 lat temu przeprowadziła się z Warszawy pod Mławę. W stolicy skończyła ASP, pracowała m.in. w Telewizji Polskiej jako scenograf, a także jako dyrektor działu promocji Muzeum Narodowego. Przez wiele lat projektowała biżuterię. Obecnie maluje, rzeźbi, pisze opowiadania, prowadzi błogi, udziela się w rekonstrukcjach historycznych.

Joanna Rodowicz

Kilka lat temu byłem na wernisażu twojego malarstwa w Warszawie. A właściwie nie tylko malarstwa, bo twoje dzieła były połączeniem malarstwa z rzeźbą. Coś takiego widziałem po raz pierwszy w życiu. Czy nadal uprawiasz taką sztukę?
Moje poszukiwania artystyczne spowodowały powstanie nowej techniki łączącej malarstwo z rzeźbą. Tamta wystawa była wyjątkowa. Był to cykl 20 obrazów i około 40 szkiców węglem o tematyce żydowskiej. Łączenie różnych form i doświadczeń na polu sztuki jest fascynujące. Jednak czuję się przede wszystkim malarką, odkrywam w sobie coraz silniejszy potrzebę malowania obrazów.

Jaki masz w tym zakresie dorobek?
To już jest ponad 100 portretów i dwa razy tyle szkiców ulicznych wymagających realistycznego sposobu malowania. Mam też około 60 obrazów plenerowych. Jest to zazwyczaj pejzaż i architektura.

Twoje obcowanie ze sztuką nie ogranicza się jednak tylko do sztuk wizualnych. Projektujesz biżuterię, piszesz opowiadania, bierzesz udział w rekonstrukcjach historycznych, prowadzisz też zajęcia z dziećmi w mławskim domu kultury. Jesteś więc kompetentną osobą, z którą można porozmawiać o sztuce. Czym jest dla ciebie sztuka? Dla przeciętnego człowieka jest chyba czymś mało zrozumiałym. I chyba trudnym, zwłaszcza jak się nie ma talentu. Już Goethe powiedział, że „niemałą jest rzeczą wydobyć szlachetne i tego co pospolite, a piękne i bezkształtu”
Myśląc o sztuce, myślę przede wszystkim o niezwykłych doznaniach emocjonalnych podczas tworzenia i potem o zderzeniu z opinią oglądających. Na początku tej drogi liczy i się akceptacja oglądających. W miarę rozwoju przestaje to mieć znaczenie, jednak wciąż ważne jest zdanie wybranych autorytetów. Po prostu poprzeczka podnosi się i to właśnie oznacza rozwój. Kunszt artystyczny wraz z talentem powoduje powstawanie dzieł ponadczasowych.

Czy istnieje jakaś definicja dzieła sztuki? Czy jest recepta na to, aby odróżnić „prawdziwe” dzieło sztuki od kiczu?
Nikt nie wie, gdzie tkwi istota, to nieuchwytne coś, co zmienia zwykłe dzieło w dzieło sztuki. Istnieją mody, tak jak w strojach, tak i we wszelkich dziedzinach sztuki, często sztucznie stworzone dla czyjegoś interesu.

Czyli nie muszę się wstydzić, że nie rozumiem jakiegoś dzieła sztuki?
Oczywiście, że nie musisz. Picasso mówił, że wszyscy chcą zrozumieć malarstwo. Dlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków? Są uznane dzieła sztuki, których ja też nie rozumiem i wcale nie znaczy to, że jestem głupsza. Sztuka to rodzaj języka, za pomocą którego artysta się porozumiewa. Czasami nie znamy jeszcze tego idiomu, dialektu, który stworzył. Wielu wielkich dzisiaj już klasyków, na początku swojej drogi artystycznej było wyśmiewanych i niedocenianych. Przykładem może być Vincent van Gogh czy wspomniany już Pablo Picasso.

Mam wrażenie, że kiedyś artysta, gdy osiągał sławę, wchodził do panteonu wielkich ludzi, których powszechnie wielbiono. Dzisiaj jest on dla szerokiej publiki raczej niedostępny, o ile nie nakręcą o nim filmu fabularnego. Choćby takiego jak niedawna „Ostatnia rodzina” Jana Matuszyńskiego o Zdzisławie Beksińskim czy „Powidoki” Andrzeja Wajdy o Władysławie Strzemińskim, czy jeszcze lepiej „Twój Vincent”, właśnie o van Goghu, nominowany do Oscara.
Wcześniej wielkich, uznanych artystów malarzy, rzeźbiarzy, poetów czy kompozytorów otaczano powszechną czcią. Dziś wszyscy zmagamy się z codziennymi problemami i nie mamy czasu na sztukę. Szkoda, bo częsty kontakt ze sztuką rozwija wrażliwość. Artyści to są ci nadwrażliwcy o subtelnym wnętrzu, często skupieni na sobie, neurotyczni, ale zarazem snujący wielkie wizje twórcze. Należy ich chronić jak wymierający gatunek.

Tak, bo Nietzsche mówił, że pozostaje nam tylko sztuka, aby nie zginąć w obliczu prawdy… Można sobie wyobrazić jaką surową „prawdą” było dla niego życie. Jaka była twoja droga do sztuki?
Ukończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Mogę się przyznać, że studiowałam tylko połową siebie, bo w tym samym czasie zakochałam się, brałam ślub, rodziłam i karmiłam najpierw jedno, potem kolejne dziecko. Dyplom opóźnił się o pół roku, bo termin obrony był ten sam co drugiego porodu, którego nie dało się przesunąć.

Co dalej, miałaś jakieś plany?
Marzyłam o pracy przy projektowaniu biżuterii, zrozumiałe więc, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po dyplomie, pokonując ogrom przeciwności, było zorganizowanie pracowni jubilerskiej, gdzie wykonywałam unikalne projekty w srebrze. W tych niewielkich rozmiarów „dziełach” piękno ukazywało się dopiero w ostatnim etapie ciężkich, fizycznych zmagań z metalem. Kiedy włączałam polerkę na wysokie obroty i potem szczotką z mydłem szorowałam cacko, wtedy oczom ukazywał się cud mojej sztuki. Oczywiście, moja wyobraźnia widziała ten efekt wcześniej, zazwyczaj podczas rozmowy z zamawiającymi lub w myślach o tworzonych kolekcjach.

Mając tak wiele zdolności i umiejętności pisarskie nie chciałaś nigdy być reżyserem filmowym?
Znani reżyserzy jak Skolimowski, Wajda czy Agnieszka Holland studiowali rysunek lub malarstwo, ja też się nad tym zastanawiałam. Wynikało to z tego, że mój tata był reżyserem i operatorem filmowym, a siostra jest wysoko cenionym montażystą filmowym. Wyrastałam przy szumie kamery, a w domu było laboratorium filmowe taty. Próbowałam nawet montować, ale doszłam do wniosku, że to inna bajka. Klatka po klatce… ruch, inny wymiar!

Olej na płótnie „Kamienica Zdziarskich”, fot. archiwum J. Rodowicz

Nie jesteś rodowitą mławianką, ale wybrałaś Mławę.
Tak, przeprowadziłam się z Warszawy i zamieszkałam na wsi niedaleko Mławy. Od 2011 roku w mławskim domu kultury uczę dzieci plastyki, a od zeszłego roku również malarstwa grupę dorosłych. Kontakt z uczestnikami zajęć pozwolił mi na kolejne doświadczenia i spostrzeżenia dotyczące wyzwalania w człowieku twórczych pasji. Niedługo odbędzie się wystawa ich osiągnięć. Największym skarbem człowieka jest jego wyobraźnia i siła emocji. To jest prawdziwa opoka artysty. Z tego się bierze kreatywność. Czym innym jest wspaniałe rzemiosło, czyli odwzorowywanie, a czym innym kreatywność i talent twórczy. Wszyscy wiedzą, że za najlepszą kopię nikt nie zapłaci tyle, co za oryginalne dzieło.

Tę kreatywność rozwijasz też literacko.
Zawsze lubiłam czytać. W moim domu rodzinnym panował kult wiedzy. Byłam uczona pięknego języka polskiego. Gdy dorosłam, zaczęłam opisywać różne zdarzenia. Tworzyłam krótkie formy literackie, zabawne historie. Robiłam to też na swoim blogu. Teraz prowadzę już drugi blog różniący się od pierwszego większą ilością tematów związanych z moim malarstwem i twórczością moich podopiecznych.

A poza tym, czym się zajmuje aktualnie artystka Joanna Rodowicz?
Tworzę bardzo specjalną serię obrazków „Do dziecinnego pokoju”. Na tych obrazkach jest pewien baśniowy motyw, ale główny bohater ma buzię dziecka, dla którego jest malowany obrazek. Jest ich już osiem. Wszystkie prace sukcesywnie umieszczam na Facebooku. Spełniam się twórczo również jako rekonstruktor, gdzie wyzwaniem jest nie tylko strój z epoki, ale i styl używanego wówczas języka, także charakter postaci. Kompletowanie stroju to całe przedsięwzięcie. Jeśli się nie czuje odgrywanego klimatu, to nie wychodzi jak należy, widoczny jest fałsz. Poza tym maluję bez przerwy. Poszukuję nowych środków wyrazu. Biorę udział w wystawach zbiorowych, co roku w kilku. Planuję kolejną wystawę indywidualną. Pracuję nad pomnikiem mojego wuja Janka Rodowicza-Anody. Pomnik stanie przed Ministerstwem Sprawiedliwości na miejscu usytuowanej tam tablicy. Opracowuję nagrobek dla moich dziadków z wykorzystaniem przepięknego popiersia babci z 1914 roku, wyrzeźbionego przez ówczesnego rzeźbiarza Skoniecznego. Wraz z dwiema siostrami kończymy realizację filmu o historii naszej rodziny tworzonego na zamówienie powstającego Muzeum Historii Polski. Podczas kompletowania pamiątek rodzinnych przekazywanych do zbiorów Muzeum wydostałam wiersze mojego wuja Mieczysława Nałęcz-Dobrowolskiego. Jest to jedyna po nim pamiątka. Wuj zginął w czasie wojny w obozie we Wrocławiu. Zeszycik zawierał wycinki z publikacji w gazetach przedwojennych, jak i kilka rękopisów. Opracowałam okładkę, gdyż ten maleńki tomik będzie wkrótce wydany, a w nim znajdzie się poruszający niepodległościowy wiersz pt. „Listopad”.

Jesteś za tym, aby sztukę włączać do polityki?
Wielu twórców angażowało się w polityczne tematy. Kiedyś w latach 70. ja też otrzymywałam zlecenia malowania portretów Lenina na akademie zakładowe. Czy byłam w to zaangażowana? Tak, bo chciałam dostać honorarium. I tym sposobem, będąc wrogiem włączania się w politykę, jednak byłam w nią wplątana. Staram się swoim życiem i twórczością nie odbiegać od poziomu moich znakomitych przodków. Uczę swoje dzieci i wnuki mało znanych dzisiaj wartości jak patriotyzm, kultura, uczciwość, lojalność. Dobrze wychować dzieci to przecież też sztuka. Zwłaszcza, gdy coraz mniej dziś wiadomo, co naprawdę znaczy dobre wychowanie.

Rozmawiał Daniel Kortlan